4 nieoczywiste filmy o bieganiu w górach
„Run Forest run” to klasyka klasyk. Film, z którego pochodzi to słynne wezwanie widzieli chyba wszyscy, a jego kolejne emisje w tv wywołują fale entuzjazmu w serwisach społecznościowych zapalonych biegaczy. Ale my chcemy przedstawić te nieoczywiste filmy o bieganiu. Pozornie wydają się być o czymś zupełnie innym, ale wprawny biegacz górski z łatwością dostrzeże ich prawdziwy sens…
Najciekawsze w tym wszystkim jest to, że w dwa z czterech obrazów zaangażowany jest niejaki Mel Gibson. Słynny australijski aktor i reżyser w naszych oczach uchodzi za prawdziwego fana biegów terenowych.
„Braveheart. Waleczne serce”
Najpierw widzieliśmy go w „Braveheart” z 1995 roku. Gibson gra tam przywódcę i bohatera Szkocji, sir Williama Wallace’a. Panowie w krótkich spódnicach biegają tam i z powrotem po pięknych szkockich górach. A pamiętajmy, że tamtejsze wzniesienia, choć z naszego tatrzańskiego punktu widzenia, wydają się ledwo błahostką, to nie są przelewki. Kto był na Salomon Glen Coe Skyline, ten wie o czym mówimy, a kto nie był, polecamy – też się wybieramy! Poza tym nie bez powodu najtwardsi z najtwardszych, czyli komandosi z elitarnej SAS ćwiczą właśnie w ponurych szkockich górach.
„Apocalypto”
Gibsonowi tak spodobało się to bieganie w terenie, że kilka lat później (rok 2006) wrócił do tematu. Ba, sam napisał scenariusz i wyreżyserował „Apocalypto”.
Tym razem rzecz rozgrywa się w Ameryce Południowej – tam to dopiero są tereny do biegania! - w chylącym się ku upadkowi królestwie Majów. Wszystko to dzieje się jeszcze przed przybyciem konkwistadorów z Europy (Hiszpanie to wielcy miłośnicy biegania. Słyszeliście o Killianie?). Ale fani filmów historycznych będą zawiedzeni, bo to dzieło o bieganiu w najbardziej ekstremalnym wydaniu: w dżungli, w niesamowitym upale i wilgoci, gdzie na biegaczy nieustannie czyha niebezpieczeństwo w postaci zatrutych strzał i jadowitych węży. Pozycja obowiązkowa dla fanów runmagedonu.
„Ostatni Mohikanin”
Pozostajemy przy tematyce indiańskiej, ewidentnie rdzenni mieszkańcy Ameryki lubią biegać w terenie, co dostrzegli także filmowcy. Tego obrazu możecie nie pamiętać, więc tym bardziej warto przypomnieć „Ostatniego Mohikanina”. Film przywołuje beztroskie lata, gdy z entuzjazmem biegaliśmy po lasach, wydając indiańskie – tak nam się wydawało – okrzyki. Dziś dzieci do lasu nie puszczamy, tam panują kleszcze i zło w czystej postaci. Akcja toczy się w XVIII-wiecznej Ameryce, w samym środku wojny angielsko-francuskiej. Bohaterem jest biały Indianin, przygarnięty w dzieciństwie przez Mohikanów. To film o bieganiu po górach (Appalachach), z elementami cross fitu, wspinaczki oraz walki wręcz (i nie tylko). Koniecznie.
„Dwie wieże”
To kino ewidentnie dla fanów biegów ultra. Można się zmęczyć. Najpierw trzech facetów biegnie za dwoma innymi facetami. W lesie spotykają starego brodatego mężczyznę, który urządził sobie tam drzemkę. My wiemy, że to przepak. Widzimy też, jak inni zanoszą w góry sporo sprzętu i żywności. Jasne jest, że to organizatorzy i wolontariusze Ultramaratonu Tarawera, 100-kilometrowego biegu w Nowej Zelandii, gdzie kręcono też trylogię Tolkiena.
Ale prócz wyczerpujących podbiegów i emocjonujących podbiegów mamy też obrazy prawdziwej przyjaźni i koleżeństwa podczas długich zawodów, czyli coś co wielu z nas zna z własnych doświadczeń. Widzimy zmagania bohaterów z magią, niezliczonymi przeszkodami, złymi mocami, halucynacje i zwidy, walkę ze swoimi słabościami i determinację w dążeniu do celu. Skąd my to znamy?
Zachwycają też krajobrazy, inspirując do zapisów na kolejną edycję Tarawery. Już w lutym. Pozycja obowiązkowa dla miłośników biegania naturalnego i „pięciopalczastych w vibramie”.
Marcin KIjowski