Vertical po polsku
Panuje powszechne przekonanie, że w Polsce nie ma warunków na porządne trenowanie do zawodów typu vertical kilometer. Tymczasem w samym środku tatrzańskich Czerwonych Wierchów trafimy na górę, na którą prowadzi szlak niemal stworzony do podobnych prób.
Mowa o niebieskim szlaku na Małołączniaka, którego przed oczami zakopiańczyków najczęściej przesłania ściana kultowego Giewontu.
Nic nie zwiastuje nadchodzących trudności
Pierwszym punktem odniesienia będzie dla nas Przysłop Miętusi, na który można się dostać różnymi drogami. Jeżeli jednak chcielibyśmy zaliczyć niebieski szlak w całości, to polecam wybrać się truchtem Ścieżką pod Reglami lub skorzystać z usług kierowców busów jadących w kierunku Kir i wyskoczyć przy bramie w stronę Doliny Małej Łąki.
Znajdujący się na granicy Zakopanego początek szlaku (który na tym odcinku przebiega wspólnie ze szlakiem żółtym, ciągnącym się na Kopę) to bardzo przyjemna, stosunkowo szeroka górska ścieżka, którą spokojnie możemy cisnąć bez przechodzenia do marszu. Aż do Miętusiej Polany nie spotka nas nic, czego nie widzielibyśmy w reglowych obszarach Tatr i radzę potraktować ten odcinek czysto rozgrzewkowo.
Za Przysłopem ścieżka staje się bardziej zróżnicowana, zarówno jeżeli chodzi o wzniesienia jak i to, co dzieje się pod naszymi nogami. Przy nadwyżce sił można już w tym miejscu rozpocząć mocniejszy bieg, choć rozsądek podpowiada, by nadal ładować baterie przed główną częścią zabawy, która zaczyna się...
…łańcuchami i śliską skałą
Na szczęście brzmi to groźniej niż przedstawia się w rzeczywistości. Podczas treningu latem spotkałem tam nawet kozaka w domowych klapkach, zatem dla Polaka nic trudnego. Nie polecam oczywiście takiego rozwiązania, ale naszym czytelnikom o rozsądku chyba nie trzeba przypominać? Wróćmy jednak do meritum. Same łańcuchy pokonuje się w kilku krokach, a przy dobrej pogodzie można sobie darować ich wykorzystanie i ewentualnie pobawić się rękoma.
To za łańcuchami zaczyna się prawdziwa zabawa, czyli solidne podejście pod górę, które oddaje warunki z zawodów typu krótki vertical. Przy kapryśnej pogodzie dodatkową trudność sprawia brak jakiejkolwiek osłony od wiatru, a z jego udziałem napieranie staje się naprawdę katorżnicze. Podobnie w przypadku dużych upałów, gdyż na tej wysokości nie możemy już liczyć na naturalne źródła wody.
Ponad kilometr przewyższenia
Choć z turystycznego punktu widzenia jest to krótki szlak, to doczłapanie się na szczyt Małołączniaka (zakładając, że pierwszą część trasy biegliśmy) rozpatruje się jak wygrany pojedynek. W rzeczywistości bowiem zdobywamy od początku szlaku ponad kilometrową górę. Na moim zegarku ten ok. 6-kilometrowy szlak wznosi się na ok. 1170 metrów w stosunku do parkingu, co robi wrażenie.
Rozpoczęcie w ten sposób dłuższej wycieczki biegowej na pewno będzie nas kosztowało wiele sił, a w przypadku treningów do VK możemy śmiało zlecieć z powrotem do wysokości łańcuchów i rozpocząć kolejne podejście. Ciekawą opcją do rozpatrzenia jest też wzięcie kijów i nauka porządnej pracy ramionami na podejściach. Na samym szczycie nie brakuje jednak możliwości do kombinowania. Trafimy tam w końcu na czerwony szlak graniowy, który na pewno kojarzycie z Biegiem Ultra Granią Tatr.