A założymy się?!
„Ja nie dam rady?!” albo „Co ty mi tu będziesz mówił!”, i jeszcze „Założysz się?!”. Czasami zachowujemy się jak dzieci – dajemy się podejść takim łatwym chwytom, pacholęcym sztuczkom, prymitywnemu kuglarstwu. Niewinne to, gdy rzecz dotyczy kwestii nieważnych, drugorzędnych, błahych i ulotnych. Sprawa urasta do rozmiaru tragedii, gdy damy się ponieść tej naszej przeklętej polskiej ułańskiej fantazji. Dosłownie: tragedii.
Bo mamy to w genach, że gdy mądrzy ludzie mówią nam, by czegoś nie robić, to gdzieś tam w środku rośnie nam gula. By się lepiej poczuć, nazywamy to też buntem. Brzmi lepiej niż gula, prawda? Owe „co on mi tu będzie mówił”. Może to dotyczy tych wszystkich frajerów, Kowalskich, Nowaków, ale nie mnie. Bo ja, typowy Polak, znam się na wszystkim.
Zatem nie będziesz mi mówił, co mam robić, albo czego mam nie robić. I nie interesuje mnie, czy jesteś lekarzem, trenerem, górnikiem, policjantem, strażakiem, czy pilotem. Ekspertem od wszystkiego jestem ja i basta. Więc „ja nie dam rady?!” Wszyscy inni, oni, rady nie dadzą, ci frajerzy, ale ja jestem specjalistą, mam doświadczenie i wiem co robię. Ja mogę, oni nie.
Już zmierzam do sedna. Gdy dziennikarski świat codziennie donosił nam o kolejnych tragediach w Tatrach, internetowe fora zapełniły się komentarzami. Nie wdając się w szczegóły, w większości były one mocno nieprzychylne ofiarom wypadków. Delikatnie mówiąc. Nie wiem dlaczego, ale mamy taką łatwość oceniania innych. „My byśmy nie poszli, jesteśmy tacy mądrzy, a oni, głupcy. No głupcy, bo nie żyją. My mądrzy, dlatego żyjemy.” Tak to wygląda w skrócie.
W tym samym czasie te same media przywoływały dzień w dzień komunikaty TOPR-u, TPN-u, przewodników i wszystkich świętych, związanych z górami - by uważać, by brać sprzęt, by planować, by obserwować, a najlepiej nie chodzić wcale, bo to śmiertelnie niebezpieczne. Powtórzmy: nie chodzić wcale. Ale zaraz, zaraz: „Ja nie dam rady?!” Żart?
Dlatego sieć zalana została setkami zdjęć z tatrzańskich wypraw – Czerwone Wierchy, rano i wieczorem, Rysy o każdej porze, Granaty i Orla Perć? Proszę bardzo. Patrzcie i podziwiajcie! Zawrat, Gerlach czy Kościelec? Nie ma problemu, nasi też tam byli, też się sfotografowali, teraz dają się podziwiać. Przy okazji inspirując, dając przykład, namawiając, mamiąc. A komentarze? Wow, lol, super, ekstra, coś tam, coś tam; achy i ochy do kwadratu. Dla tych lajków niejeden dałby się pewnie pokroić.
Pewnie większość z tych zawodników i zawodniczek to świetni wspinacze, doświadczeni turyści, co to z niejednego pieca chleb jedli, wbijali czekan w Alpach, testowali raki w Himalajach. Pewnie wiedzą, jak się zachować, jak ubrać i co ze sobą zabrać. Ale coś mi podpowiada, że nie wszyscy. Coś mi mówi też, że wielu z nas – łącznie z autorem – czasami daje się podejść temu „ja nie dam rady?!” I idziemy w góry, dobrze wyposażeni w plecak pychy i zuchwalstwa, przeświadczeni o własnej doskonałości.
A może by tak czasem odpuścić? Zdusić w sobie tego przekornego robaka, który nakazuje nam robić wielkie rzeczy, w górach i dolinach, na drogach, ulicach i w pracy. Posłuchać czasem mądrzejszych od siebie (wiem, wiem, nie ma takich ☺) i podziwiać góry z tarasu schroniska. Że będziemy tacy niemęscy? Trudno, za to wciąż żywi.
PS. A co on mi tu będzie pisał?! Ja nie dam rady?!